sobota, 26 lipca 2014

9.

Dzieci.


Nie moje na szczęście. I w sumie jedno. 5-letnie. Małe, głośne i w dodatku z niewyczerpującą się baterią. Dziś z G. poszliśmy na miasto. Do La Boca, lokalu, w którym pracują jego znajomi. Zamówiliśmy piwo, 7 rodzai żarcia (serwują tam tylko tapas, więc porcje malutkie). Najedliśmy się i stwierdziliśmy, że za wcześnie na powrót do domu. Poszliśmy więc po piwo i postanowiliśmy odwiedzić Michała, brata Grześka, oraz jego kobietę i synka. Connora widziałam dziś po raz trzeci. Wcześniej już go polubiłam, ale dziś po prostu się zakochałam w nim. Nie wiem dlaczego, ale małe dzieci zawsze chcą mi pokazywać swoje zabawki, pokoje, itp. Pomimo iż ja jakoś nigdy specjalnie do dzieci nie lgnę (no może poza moją Oliwcią kochaną). Skąd to się bierze nie wiem, ale chciałabym chwilami móc wyłączyć tę opcję. To nic, że połowy ze słów Connora nie rozumiałam. Nawet mu mówiłam, że nie rozumiem, ale on dalej nawijał. Chwilami miałam język na brodzie, bo Connor chciał, żebym go ganiała, nosiła na rękach, ściskała. Na koniec wizyty jak już zbieraliśmy się do domu to powiedział, że mnie kocha, że będzie za mną tęsknił i chciał, żebym została na noc. To było mega słodkie.


A Wy lubicie dzieci?

środa, 23 lipca 2014

8.

Różnice kulturowe.


A no właśnie. Będąc jeszcze w Polsce często zastanawiałam się jak to jest mieszkać z dala od domu, w innym mieście czy kraju. Ciekawiło mnie czy ludzie są tacy sami, czy tempo w jakim żyje dane środowisko mocno różni się od tego, które znam. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że różnice są widoczne gołym okiem.
Od początku.

W Szkocji na każdym kroku słyszymy Sorry, Thank you, Please, Excuse me. Panuje tu epidemia życzliwości. Co jest naprawdę szokiem dla mnie. W Polsce tego nie ma. Wszędzie słychać Spier, Zapier, Kur, itp. Tutaj nawet gdy to JA zastąpię komuś drogę to ON mnie przeprasza. Płacąc w sklepie daję banknot słyszę od kasjera Thank you, dostając od niego resztę słyszę Please i znowu Thank you. 

Druga sprawa. W Białymstoku wiele razy widziałam jak to ludzie chcieli zabić wzrokiem kobietę z wózkiem, która wsiadała do zatłoczonego autobusu. Tutaj? Są specjalne miejsca dla wózków i nawet jeśli są zajęte, bo jest tłok, na widok wózka miejsce znajduje się samo. Nikt nikogo o nic nie prosi. Ta sama kwestia tyczy się osób starszych. Są oznaczone siedzenia, więc jak na nim siedzisz na widok staruszka automatycznie wstajesz/przesiadasz się. Nie ma czegoś takiego, że staruszek stoi, gdy ktoś siedzi na miejscu oznaczonym dla osób starszych.

Następnie powiem o przechodzeniu przez ulicę.
Niestety powiedzenie Najpierw w lewo, potem w prawo, a następnie jeszcze raz w lewo tutaj się nie sprawdza. W UK ruch lewostronny, więc musimy tą zasadę odwrócić. Ciężko się przyzwyczaić, ale powoli dochodzę do wprawy. Ale nie o tym miała być. Ile razy zdarzyło Wam się dostać mandat za przejście na czerwonym świetle albo w miejscu nie oznakowanym? Tutaj policja takich mandatów nie wystawia! Przechodzi się gdzie, jak i komu się podoba. Nieważne czy światła, czy nie ma świateł, czy ulica ruchliwa czy nie. Ulicę można przejść na raty. Najpierw jeden pas, chwila postoju i drugi pas. Warunek jest jeden. Jak już przechodzisz- to z głową. Wiadomo nikt nie będzie się rzucał pod nadjeżdżający samochód.

Aktualnie w Glasgow są jakieś tam igrzyska. W każdym bądź razie impreza masowa ze sportem w tle. Miasto zostało zalane przez turystów. W Polsce tam gdzie turyści tam durnostojki, stragany, durnostojki, stragany, durnostojki, stragany i tak w nieskończoność. Tutaj? Zauważyłam, że od poniedziałku w centrum są stragany. Owszem są. Ustawione jeden przy drugim. W wąskiej uliczce odchodzącej od głównego deptaka. Deptak jest nietknięty. Jedyne co na deptaku dostawili to ogródki, 2-3 stoiska z darmowym malowaniem twarzy i 2-3 z balonami dla dzieci (takimi podłużnymi co się z nich różne rzeczy składa). Można? Można. I idziesz sobie deptakiem, w miejscowości pełnej turystów, i nie musisz się przepychać pomiędzy straganami.



No i to na tyle. Więcej grzechów nie pamiętam.

czwartek, 17 lipca 2014

7.

Praca w agencji.

No tak. Jak szybko się zaczęło tak szybko się skończyło. W pracy byłam dwa dni i już pracowników nie potrzebują. Ot uroki pracy w agencji. Znowu jestem na etapie poszukiwania pracy. Zaczyna mnie to męczyć.
Do tego mam spuchniętego kciuka i obolały kark. Od tej pracy właśnie...

Ehhh...

Jutro idę do Job Center po NIN. Może tam będą jakies ogłoszenia dla mnie?

wtorek, 15 lipca 2014

6.

My first day.

Mój pierwszy dzień przesunął się w czasie. Niestety. A może stety? W niedzielę późnym wieczorem dostałam sms, że zmiana odwołana i mam nie przychodzić. Trochę mi się smutno zrobiło, bo jednak pracy potrzebuję. Byłam naprawdę sfrustrowana i musiałam jakoś wyładować wszystkie emocje, które się we mnie nazbierały. I na tym skorzystał pokój. Został posprzątany od góry do dołu. Wieczorem (a może już w nocy?) po powrocie Grześka na poprawę mojego humoru obejrzeliśmy Godziny Szczytu 2 (noc wcześniej oglądaliśmy pierwszą część). Położyliśmy sie po 2. Jakie było moje zdziwienie gdy o 8.15 zadzwonili do mnie z agencji, że mam się stawić w pracy najszybciej jak to możliwe. Byłam zaskoczona, uradowana i w całym tym szoku wybrałam się z domu bez kanapki i kawy.
Praca nie jest ciężka. Trzeba złożyć pudełeczko, włożyć do pudełeczka buteleczkę i do kartonika. I tak non stop. Przez 8 godzin. Przerwy są dwie. Jedna 15 min, druga 30 min. Dziś czas mijał mi w miarę szybko. Mam nadzieję, że w kolejnych dniach też tak będzie.

Pozdrawiam :)

sobota, 12 lipca 2014

5.

Zakupy


Zdecydowanie najprzyjemniejszy dzień. Dzień zakupów.
Kiedyś mi się tak wydawało. Teraz zakupy nie cieszą. Grzesiek jest strasznie wybredny, marudny i... musi przejśc wszystkie, dokładnie WSZYSTKIE alejki z pominięciem dziecięcych. Nawet na chemii gospodarczej się zatrzymuje. Nawet chodząc z mamą nie miałam tak długich i męczących zakupów.
Dodatkowo jako, że Grzesiek póki był sam nie robił zakupów, to teraz próbujemy różne sklepy. Byliśmy w ASDA, Tesco i Lidlu. Ten ostatni uznaliśmy za najgorszy i więcej do niego nie wrócimy.
Do tego musiałam dziś kupić buty do pracy. Są paskudne, ale bezpieczne. I kosztowały aż 32 funty!
Teraz musimy iść jeszcze do pobliskiego małego Tesco, bo w Lidlu nawet cytryn nie mieli.

A Wy jakie zakupy preferujecie? Z listą czy bez?

piątek, 11 lipca 2014

4.

Praca. Zakupy.

Dziś pobudka o 7.30. Śniadanko dla mnie i Grześka. Szybka kąpiel. I o 8.30 razem z Andrzejem powędrowałam do agencji pracy w Paisley. Tam kazali mi przysłać CV na e-mail i pognali do domu. Z Andrzejem się nie zraziliśmy. Wróciliśmy, zabraliśmy ciasto i ruszyliśmy do drugiej agencji, tym razem w centrum. Tam bardzo nie miła pani kazała mi wypełnić dokumenty, po czym na rozmowę wzięła mnie przemiła kobieta (te jej miłowanie to chyba przez to ciasto). Dała mi kartkę gdzie i kiedy mam się stawić oraz jakie ubranie jest wymagane. I tym oto sposobem w poniedziałek zaczynam pracę w pakowalni butelek.
Po powrocie z centrum chwila przerwy. Kawka, ciasto i rozmowa z Andrzejem i Szymkiem. Potem znowu do centrum. Tym razem na zakupy. Potrzebowałam jakichś szortów albo czegoś podobnego. No i kupiłam. Jeansowe spodenki za całe 2,99.
Obiad zjadłam nad rzeką. I spacerkiem wróciłam do domu. Teraz leżę kołami do góry i myślę co zrobić jutro na śniadanie.



czwartek, 10 lipca 2014

3.

Język.

Czyli coś co tutaj jest dla mnie najtrudniejsze.
Niby angielski umiem. Jednak po przyjeździe tutaj, gdzie wszyscy mówią po angielsku, doznałam szoku. Były momenty, że nie rozumiałam co się do mnie mówi. Nawet gdy były to proste zdania. Teraz zaczynam się przyzwyczajać. W sklepie też już sobie radzę całkiem nieźle. Aby polepszyć swój polski od dziecka powtarzano mi, że trzeba czytać. Taką samą metodę postanowiłam zastosować do angielskiego. I kupiłam mój ulubiony miesięcznik Cosmopolitan. Dodatkowo w prezencie otrzymałam mascarę New Cid I- drama. Do czytania w języku angielskim dorzuciłam słuchanie tutejszego radia, żeby z językiem się osłuchać.
Wrzucam zdjęcia maskary na oku, bo nie znalazłam nigdzie na polskich stronach nic o niej.



2.


Moje pierwsze zdjęcia tutaj.
A wszystko za sprawą przepięknej pogody. Wybrałam się spacerem do centrum. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zmieniła swoich planów. Zamiast do centrum podążałam za strzałkami, które prowadziły do People's Palace and Winter Gardens. Jest tam też jeden z większych parków Glasgow Green Park. Tam też usiadłam, a wręcz wyłożyłam się na trawie. Zrobiłam sobie swego rodzaju piknik. Miałam wodę, pikantne przekąski i miętowego KitKata (jest przepyszny). Wracając stwierdziłam, że jednak za mało pochodziłam (do Green Park szłam raptem pół godziny) i zahaczyłam o centrum. W Primarku kupiłam sobie japonki za całego funta, bo w trampkach było mi za gorąco. Do domu wróciłam trasą okrężną. Trochę miałam z tym problem, bo droga, którą sobie wybrałam okazała się w pewnym momencie zamknięta dla pieszych. Na szczęście znalazłam obejście i szczęśliwa z powodu powrotu zaszłam do Golden Globe na po lody.



















wtorek, 8 lipca 2014

1.

Glasgow.

Pierwszy tydzień już za mną. Zaczynam się przyzwyczajać do tutejszego życia. Poznaję miasto i prawa, które nim rządzą. Potrafię trafić do centrum i wrócić do domu. Pomimo słabej znajomości języka zrobię też codzienne zakupy. U Jimmy'ego. Lubię go. Jest przeuroczy, gdy mówi do mnie po polsku.
Grzesiek jako współlokator też nie jest taki zły. Robi świetną kawę. I te śniadania gdy ma wolne. Mmm... Jego jajecznica jest przepyszna.
W dzień skupiam się na znalezieniu pracy. Chociaż nie idzie mi to jakoś wyśmienicie. No cóż... W Polsce też miałam z tym problem. Ważne, że mam już załatwione konto bankowe i NIN. Muszę się uśmiechnąć do Andrzeja to zabierze mnie w piątek do agencji pracy.
Andrzej też jest ok, można z nim pogadać i robi rosół jak mama.
Jest jeszcze Szymek. Szymek jest zagubiony. To widać. Ukrywa się pod skórzaną, czarną kurtką, glanami i ciężkim metalowym brzmieniem. Widać jednak, że to nie do końca jego świat. Moim wyzwaniem będzie poznać jego świat, ten prawdziwy.
A na samym końcu jestem ja. Studentka ekonomii na UwB, która przyjechała do Szkocji do swojej dawnej miłości. Nie mająca żadnych perspektyw w kraju. Korzystająca z okazji, jaką dał jej Grzesiek. Próbująca zmienić swoje życie na lepsze.